STOWARZYSZENIE " WSPÓLNOTA MAZURSKA"
(1991- 2003) - SZKIC DO PORTRETU)
Wojciech Łukowski
Trudno jest obecnie, po 12 latach, odpowiedzieć sobie na pytanie, jak to się zaczęło i dlaczego się w ogóle zaczęło? Dlaczego kilka osób przekraczających trzydziesty rok życia, zamiast zająć się na przykład tzw. układaniem sobie życia wedle solidnych mieszczańskich wzorów, odnajdywać zadowolenie w większej lub mniejszej stabilizacji (w warunkach mazurskich raczej tej mniejszej), wpadło na taki oto banalny być może pomysł, aby założyć stowarzyszenie?
Na pewno istotna była wyjątkowa atmosfera początku lat dziewięćdziesiątych, atmosfera, w której wiele rzeczy wcześniej niemożliwych czy w ogóle nie branych pod uwagę jako możliwe, możliwymi się stawało. I to było najbardziej ogólne tło, najbardziej ogólny kontekst, w którym wielu mieszkańców poszukiwało swojego miejsca w posocjalistycznej Polsce.
Historycy usiłują uporać się z historią ostatniej dekady dwudziestego wieku. Najczęściej, czy niemal zawsze, te próby podejmowane są z globalnej perspektywy; tak, jakby historia rozgrywała się tylko w takim wymiarze i jakby to, co rozgrywało się na poziomie lokalnym czy regionalnym, było jedynie odpryskiem procesów zachodzących w takim właśnie ogólnopolskim wymiarze i nie miało swojej włas-nej dynamiki.
Kto wie, być może tak właśnie jest, że każda wielka zmiana idzie jak walec i równa wszystko wedle globalnego wzoru i nie pozostawia żadnego pola dla tych, którzy w oddaleniu od wielkich centrów pró-bują kształtować swoje życie, którzy przeżywają radość i poczucie spełnienia wtedy, gdy sami próbują określać swój los. Właśnie w opisywanym przypadku było tak, że na początku lat dziewięćdziesiątych kilku trzydziestolatków odnalazło drogę do siebie, chociaż wcześniej mogło się wydawać, że fakt, iż łączy ich urodzenie w Giżycku i mniej lub bardziej intensywne wspomnienia przeżyć z dziecięcych i młodzieńczych lat, nie zapobiegnie temu, że ich drogi muszą się nieodwołalnie rozejść i że podzielą oni losy przytłaczającej większości rówieśników, którym pozostanie tylko wspomnienie wspólnie przeżywanych podwórkowych czy środowiskowych przygód.
Tym razem okazało się, że czasami może być inaczej, że może zdarzyć się w istocie rzeczy coś wyjątkowego i coś wyjątkowo cennego, a mianowicie może zakiełkować pewien pomysł, który uda się zrealizować i który zasili kapitał kulturowy i społeczny tych, którzy go realizować będą.
Dlaczego Wspólnota Mazurska
Podczas pierwszych spotkań na przełomie roku dziewięćdziesiątego i dziewięćdziesiątego pierwszego, które odbywały się w różnych miejscach, najczęściej jednak w prywatnych i wynajętych mieszkaniach, w których brali udział Wojciech M. Darski (literat i dziennikarz), Piotr Konstantynowicz (wówczas plastyk i początkujący armator żeglugi śródlądowej), Janusz Pilecki (plastyk i satyryk), Andrzej Tarasiewicz (wówczas pracujący w Niemczech i znany już mazurski nurek) oraz Wojciech Łukowski (socjolog z pewnym politycznym doświadczeniem, które na początku lat 90. mogło raczej uchodzić za obciążenie). Czasami to grono uzupełniały jeszcze inne osoby. Pojawiło się wśród nich takie oto, rzucone trochę niepewnie, pytanie: a może byśmy założyli stowarzyszenie? Skoro i tak się spotykamy, skoro coraz bardziej przestają nam wystarczać te nieformalne spotkania, skoro coraz wyraźniej nabieramy przekonania, że chcemy się podzielić z innymi radością odkrywania naszej - a jakże - właśnie mazurskiej tożsamości, to czas już dojrzał ku temu, aby tym doświadczeniem podzielić się z innymi i być może niektórzy z nich przyłączą się do nas.
Nieco później okazało się, że to, co wydawało się założycielom Stowarzyszenia "Wspólnota Mazurska" w Giżycku zupełnie oczywiste, a więc posłużenie się taką właśnie nazwą zakładająca, że wszyscy przynależymy do Mazur, zabrzmi podejrzanie i wzbudzi dość nieoczekiwanie nieufność czy wręcz skrywaną z trudem wrogość. Nie było dla założycieli Stowarzyszenia przeszkodą to, że żadne z ich rodziców nie urodziło się na Mazurach. Mazury wydawały się należeć jednoznacznie i bezapelacyjnie do nich. Towarzyszył im - zapewne nieznany mieszkańcom innych regionów i miast "od zawsze" przynależących do Polski - głód otwartego wyartykułowania swojej tożsamości. Ktoś, kto od pokoleń mieszka w danym miejscu lub nawet, jeśli znalazł się w nim w pierwszym czy też drugim pokoleniu, nie ma takich problemów identyfikacyjnych. Po prostu określone miejsce przynależy do niego w sposób oczywisty i nie podlegający żadnej dyskusji. Na Mazurach było inaczej. Trudno było przejść obojętnie nad takimi oto faktami jak ten, że do 1945 roku żyli tutaj zupełnie inni ludzie, istniało całkowicie odmienne społe-czeństwo. Po wojnie pozostali Mazurzy czy też ci, którzy za Mazurów zostali uznani przez nowe, polskie władze.
Na początku lat dziewięćdziesiątych Mazurów jednak prawie już nie było. A wcześniej w kolejnych falach, ale także często niemal niepostrzeżenie w pojedynkę znikali oni z mazurskiego krajobrazu, niekoniecznie tylko przez wyjazd, ale po prostu przez rozpływanie się w polskim otoczeniu. Z punktu widzenia założycieli giżyckiego Stowarzyszenia "Wspólnota Mazurska" - jakby to nie zabrzmiało politycznie niepoprawnie - nie stanowiło to jakiegoś szczególnie istotnego problemu. W tej radości ze swobodnego poszukiwania odpowiedzi na pytania: "kim jestem, kim jesteśmy na Mazurach?" nie było zbyt dużo miejsca na zastanawianie się nad losem i miejscem wcześniejszych gospodarzy Mazur. Mieli oni raczej takie oto przekonanie: oto my jesteśmy gospodarzami Mazur, oto one do nas bezwarunkowo przynależą, ze swoją przyrodą, ze swoim dziedzictwem kulturowym, ale również, co wydaje się niebagatelne, właśnie z tym codziennym doświadczaniem Mazur, choćby przez pryzmat wspólnego podwórka, szkolnych przeżyć, problemów, które są tutaj do rozwiązana.
Tak to już podobno jest, że każde pokolenie odrzuca przeszłość często w dość arbitralny sposób. Tutaj nie było chyba inaczej. Założyciele Stowarzyszenia "Wspólnota Mazurska" nie przejmowali się zbytnio takimi oto wcześniej obowiązującymi doktrynami, jak na przykład doktryną odwiecznej polskości Mazur, z przynależącym do niej założeniem o polskich korzeniach ludności mazurskiej. Definicja Mazura była łatwa i prosta: Mazurem jest każdy, kto identyfikuje się z Mazurami, kto dostrzega w tym krajobrazie swój własny świat, kto traktuje mazurskie dziedzictwo kulturowe rozumiane jako całe uniwersumzdarzeń i zjawisk nie tylko bezpośrednio, ale i pośrednio związanych z tym regionem jako własne.
W takiej definicji nie przewidziano więc miejsca dla opcji "większościowej" czy też opcji "mniejszościowych". Definiowanie siebie w kategoriach mniejszości narodowej czy etnicznej wydawało się założycielom "Wspólnoty Mazurskiej" czymś wyjątkowo krępującym i chyba niezgodnym z duchem tak a nie inaczej rozumianej przez nich mazurskości.
Gdy Stowarzyszenie zaczęło się jednak powoli wpisywać w mazurski krajobraz okazało się również, że jest dość często postrzegane jako stowarzyszenie... mniejszości niemieckiej lub co najmniej stowarzyszenie proniemieckie. Świadczył o tym głos giżyckiej ulicy, uwieczniany od czasu do czasu na ścianach kamieniczki przy ulicy Warszawskiej 17 w Giżycku napisami typu: "Niemcy won", ale także znajdował swój wyraz, o zgrozo, w korespondencji kierowanej do stowarzyszenia przez oficjalne instytucje i urzędy. Zwracano się w niej właśnie jako do stowarzyszenia mniejszości niemieckiej. Także więc dla oficjalnych instytucji organizacja, mająca w nazwie słowa "mazurska", z definicji musiała być organizacją mniejszościową związaną z Niemcanii.
Pierwsze kroki
Zaczęło się - jak już wspomniałem - od nieformalnych i mało zobowiązujących spotkań. Wkrótce jednak Wojciech Darski napisał statut (stał się on wzorem-matką dla innych, powstających później w Giżycku stowarzyszeń). Podczas jednej z rozmów z ówczesnym burmistrzem Giżycka Janem Grabowskim pojawił się pomysł zagospodarowania przez Stowarzyszenie opuszczonej kamieniczki przy ulicy Warszawskiej 17 w Giżycku, w której przez wiele lat powojennych ktoś mieszkał, potem zorganizowano w niej przy zaangażowaniu działaczy Towarzystwa Miłośników Ziemi Giżyckiej - Izbę Regionalną. Swego rodzaju łącznikiem między tym Towarzystwem, które po roku 1989 właściwie definitywnie zakończyło działalność, a "Wspólnotą" był Bogdan Szczotko. Niestety, wspólnotowcy w ferworze fascynacji swą odkrytą nowomazurską tożsamością nie próbowali również nawiązać kontaktów z działaczkami i działaczami Towarzystwa, chociaż poniekąd byli przecież ich spadkobiercami.
Nikt chyba jednak nie przypuszczał również, że w trakcie jesieni i zimy 1991-1992 uda się dokonać remontu pomieszczeń kamieniczki na tyle, że w maju 1992 roku będzie mogło nastąpić uroczyste otwarcie siedziby, w której znajdzie się miejsce dla galerii i kawiarenki, która dość szybko przekształciła się w miejsce kultowe i szeroko znany klub jazzowy, ale także miejsce rozlicznych spotkań. Wcześniej jednak, bo jesienią 1991 roku odbyło się zebranie założycielskie Stowarzyszenia, w którym wzięło udział ponad 100 osób, a z tego 80 podpisało deklaracje członkowskie. Była to niewątpliwie - nie tylko jak na warunki niewielkiego mazurskiego miasta - liczba imponująca. Jak się miało później okazać, wiele osób przyszło na to pierwsze spotkanie z nie do końca jasnymi oczekiwaniami lub z oczekiwaniami pozostającymi w kolizji z zamierzeniami założycieli. Trudno zresztą, aby mogło być inaczej. Ale - również można to po latach powiedzieć z całą pewnością - sami założyciele Stowarzyszenia nie byli do końca świadomi tego, czym ma być Stowarzyszenie. Trudno byłoby zresztą formułować to w kategoriach zarzutu. Zawsze bowiem jest tak, że każde działanie wiąże się z wieloma niespodziewanymi następstwami i nie wszystkie z nich można uznać za niepożądane tylko dlatego, że nie były zgodne z pierwotnymi zamierzeniami.
W poszukiwaniu
Wspomniana krytyka czy też podejrzenia, że "Wspólnota" jest jakąś ukrytą niemiecką kolumną, pojawiały się raczej jedynie gdzieś z ukrycia, a nie były formułowane wprost. Natomiast Stowarzyszenie miało wielu sojuszników, którzy wspierali je od samego początku. Prawdopodobnie z daleko "pachniało" od niego autentyzmem. A autentyzm ma to do siebie, że trudno mu nie ulegać.
Część spotkań przedzałożycielskich i tych w pierwszej fazie po rejestracji odbywało się w siedzibie "Gazety Giżyckiej" ulokowanej jeszcze wówczas w suterenie giżyckiego Urzędu Miejskiego. Można było odnieść wrażenie, że między "Gazetą" a "Wspólnotą" występuje coś, co nazywane jest nadawaniem na wspólnych falach. Nie przeszkadzało to jednak temu, że na łamach "Gazety" ukazywały się krytyczne, a nawet bardzo krytyczne, artykuły o Stowarzyszeniu. Jolanta Piotrowska (burmistrz Giżycka od 2002 roku) i Mariusz Piotrowski, kierujący "Gazetą", zachowywali pewien wyraźny dystans wobec poczynań Stowarzyszenia. Takiego dystansu nie miał natomiast Jarosław Kaczmarek oraz jego nie żyjąca już żona Krystyna. To małżeństwo, które wylądowało w Giżycku po warszawskich perypetiach, było silnie obecne w działalności Stowarzyszenia. Szczególnie Jarosław Kaczmarek ze swoimi wyjątkowymi, ponadlokalnymi horyzontami i wielką kulturą osobistą i intelektualną był mądrym doradcą i pomagał w unikaniu mielizn, na które nieraz Stowarzyszenie mogło wpaść. Zwłaszcza w początkowej fazie, ale również w kolejnych latach, sojusznikiem Stowarzyszenia był burmistrz Jan Grabowski. W pierwszym, romantycznym okresie giżyckiej demokracji dostrzegał, jaką rolę może odegrać każda obywatelska inicjatywa. Podobnego zdania był Mirosław Dariusz Drzażdżewski - jego zastępca. A nieco z ukrycia wtórował im sekretarz miasta Lech Mrozinkiewicz. Stowarzyszenie miało także mocne i jednoznaczne wsparcie ze strony Wacława Strażewicza - kierownika Urzędu Rejonowego w Giżycku, później senatora RP, a obecnie starosty giżyckiego.
Od samego początku w działalność stowarzyszenia włączył się prezes Fundacji Ochrony Wielkich Jezior Mazurskich Roman Stańczyk (zdążył być przez krótki okres pierwszym burmistrzem Giżycka po 1989 roku). Należy przypomnieć, że Fundacja w pierwszym okresie swej działalności skupiała na sobie znaczną uwagę, głównie ze względu na to, że pilotowała jako siła regionalna przygotowanie Masterplanu dla regionu Wielkich Jezior Mazurskich. Był to czas, w którym dość powszechnie jeszcze wierzono w sprawczą moc takich planów. Przygotowywała go duńska finna Cowiconsult, zapewne w dobrej wierze nakładając sprawdzone gdzie indziej schematy do sytuacji w regionie Wielkich Jezior Mazurskich. "Wspólnota Mazurska" przy całej sympatii dla działań Fundacji stała się dość krytycznym recenzentem Masterplanu.
Sojuszników, przyjaciół miała "Wspólnota" (ma do dzisiaj) wielu. Wymieniam tutaj tylko tych, którzy w początkowym okresie mieli szczególny wpływ na podtrzymanie wiary w sens podejmowanych działań.
"Wspólnota" i Niemcy
Oczywiste dla działaczy "Wspólnoty" było, że głównym celem działania Stowarzyszenia musi być nawiązanie kontaktów z byłymi, niemieckimi mieszkańcami ziemi giżyckiej. Z perspektywy kilkunastu lat ten cel może wydawać się czymś oczywistym, a nawet banalnym. Jednak na początku lat 90. wyglądało to zgoła inaczej. Owszem, można było powiedzieć, że odrzucamy wszystko, co było przed tym rokiem, również propagandę antyniemiecką, w której poczesne miejsce zajmowało straszenie niemieckimi wypędzonymi także z Prus Wschodnich, którzy nie wyrzekli się praw do ziem ojczystych i którzy co najwyżej jedynie werbalnie uznają układy polsko-niemieckie. Jednak niewątpliwie coś jednak było na rzeczy, w tym przypadku peerelowska propaganda miała ułatwione zadanie, bowiem odwoływała się do faktów. Wystarczyło chociażby zajrzeć do pisma Ziomkowstwa Prus Wschodnich "Ostpreussenblatt", żeby się o tym aż nadto jednoznacznie przekonać.
Minęły jednak czasy, gdy o wszystko trzeba było "pytać" jakąś centralę. Nic nie szkodziło spróbować nawiązać kontakty z Kreisgemeinschaft Loetzen, mającym swoją siedzibę w Neumuenster, położonym w najbardziej na północ ulokowanym landzie Republiki Federalnej - Szlezwiku Holsztynie.
Dotarło do naszych rąk czasopismo giżyckich ziomków "Loetzener Heimatbrief', który czytaliśmy z wypiekami na twarzy. Pełno było w nim wspomnień z Ziemi Giżyckiej. W cale nie było tam polityki, tylko zwykłe ludzkie losy i poczucie wielkiej siły, biorącej się z miłości do utraconej ojczyzny, która teraz była naszą jedyną i oczywistą ojczyzną. Musieliśmy to jakoś ze sobą uzgodnić. Najbardziej prosta droga do tego wiodła przez spotkanie się z przedstawicielami Kreisgemeinschaft Loetzen. Zaczęło się od otwartego listu, jaki wystosował Wojciech Łukowski do ówczesnego przewodniczącego Kreisgemeinschaft prof. Waltera Piela. List ten ukazał się najpierw na łamach "Gazety Giżyckiej", a potem... przedrukował go "Loetzener Heimatbrief” wraz z odpowiedzią prof. Waltera Piela, w której podkreślał on konieczność współpracy między dawnymi i obecnymi mieszkańcami Ziemi Giżyckiej na gruncie układów polsko-niemieckich. W ten sposób drzwi zostały uchylone i otwierały się coraz bardziej podczas wizyt prof. Piela w Giżycku oraz podczas wizyt delegacji giżycczan w Neumuenster, gdzie brali oni udział w spotkaniach niemieckich mieszkańców Ziemi Giżyckiej.
W tych kontaktach brali udział liczni dawni mieszkańcy Ziemi Giżyckiej i działacze Kreisgemeinschaft. Trzeba tutaj wymienić szczególnie Paula Trinkera - szefa giżyckiego archiwum z Neumuenster oraz Erharda Kawlatha, który po profesorze Pielu został przewodniczącym Kreisgemeinschaft i pełni tę funkcję już trzecią kadencję (jego żona zajmuje się sprawami organizacyjnymi) i w 2003 został Honorowym Obywatelem Miasta Giżycka. Pewnym zupełnie nieoczekiwanym zdarzeniem było pojawienie się pani Marii Strauss, która na początku lat 90. po raz pierwszy odważyła się odwiedzić swoje rodzinne strony. Ktoś jej powiedział, że jest w Giżycku takie stowarzyszenie, które współpracuje z Niem-cami. Przyszła po prostu na kawę do kawiarenki Stowarzyszenia przy Warszawskiej 17. Traf chciał, że spotkała tam akurat Andrzeja Tarasiewicza "Balona", świetnie władającego językiem niemieckim. W ten sposób rozpoczęła się jej przyjaźń z Andrzejem i "Wspólnotą". Pani Strauss - starsza dama opierająca się o laseczkę niemal nas przy każdej okazji fizycznie dotykała, pękły wszystkie lody. Pani Strauss zaczęła pomagać giżyckiemu szpitalowi. Przyjeżdżała do Giżycka potem nawet dwa razy do roku, jakby chciała nadrobić stracony czas. A nam nic nie mogło sprawić większej radości niż takie właśnie pojednanie oparte na wzajemnym uznaniu, że przynależymy do wspólnej ojczyzny, że ta przestrzeń może być przez nas dzielona siłą rzeczy bardziej symbolicznie niż fizycznie. I tak było z wieloma innymi Niemcami - dawnymi mieszkańcami Ziemi Giżyckiej. Sądzę, że było to dla nich szczególne doświadczenie - zobaczyć, dotknąć kogoś, kto traktuje Mazury i Giżycko jako swoją ojczyznę. Zapewne byli i są nadal tacy Niemcy, którzy nigdy nie zaakceptowali tego. My przyciągaliśmy siłą rzeczy tych, którzy chcieli być w swojej utraconej ojczyźnie z nami - czyli gospodarzami tej ziemi.
Siedziba Stowarzyszenia - "Izba", "Mała Galeria", "Jazz Club Galeria", "Wspólnota"
Pod tymi nazwami występuje w potocznym obiegu siedziba Stowarzyszenia przy ulicy Warszawskiej 17 w Giżycku. Gdy w maju 1992 roku doszło do jej uroczystego otwarcia, nie zdawaliśmy sobie wówczas sprawy, że będzie to miejsce tak często odwiedzane, chyba ważne na mapie kulturalnej Giżycka, Mazur, a jeśli wierzyć licznym głosom z zewnątrz, również na mapie Polski. Zaczęło się jednak od owego uroczystego otwarcia, które stało się świętem polsko-niemieckim - świętem dawnych i nowych mieszkańców Giżycka. Otwarcie siedziby miało zostać połączone z otwarciem wystawy "Giżycko w dawnej fotografii". Fotogramy udostępniła Kreisgemeinschaft Loetzen. Jej przedstawiciele z prof. Wal-terem Pielem i Paulem Trinckerem zostali zaproszeni na otwarcie. Udało się nam również przy wydatnej pomocy warszawskiego przedstawicielstwa Fundacji Friedricha Eberta zaprosić na tę uroczystość korespondentów niemieckich mediów z legendarną wówczas Renate Marsch z Niemieckiej Agencji Prasowej (DPA) na czele. Wszystko przebiegało w najlepszym porządku. Zapomnieliśmy jednak na przykład o takim "drobiazgu", że przemawiający na ganku prof. Piel był słyszany na całej ulicy. Mówił o pojednaniu, współpracy, jednak u wielu przygodnych przechodniów ta przemowa mogła wywołać inne skojarzenia. Po raz pierwszy od 1945 roku niemiecka mowa była słyszana przez głośniki na giżyckiej ulicy. To mogło w oczach niektórych mieszkańców miasta przyćmić wagę całego wydarzenia, którą dałoby się zmierzyć bardzo konkretnie, a mianowicie tym, co obecnie nazywane jest efektem promocyjnym. Po tym wydarzeniu w największych niemieckich gazetach ukazały się przychylne i ciepłe relacje z małego Giżycka, w którym nie tylko deklarowane, ale i praktykowane jest polsko-niemieckie pojednanie. Po pewnym czasie zawitał do Giżycka z ekipą korespondent II Programu Telewizji Nie-mieckiej, który nakręcił 20-minutowy film o Mazurach, wyemitowany potem w czasie najlepszej oglądalności.
Rozpoczęło się też codzienne funkcjonowanie siedziby. Odbywały się liczne wystawy. Obok, w pomieszczeniu klubowym rozbrzmiewała muzyka jazzowa - zarówno na żywo jak i z płyt. Dbało to konsekwentnie Piotr Konstantynowicz, który przez następne 10 lat był gospodarzem całości. W pierwszych latach "Mała Galeria" miała swoich komisarzy w osobach Janusza Pileckiego, Jana Wiszniewskiego i Wojciecha Darskiego. W klubie oprócz jazzu, a właściwie razem z jazzem, dochodziło do licznych spotkań, zarówno tych zupełnie formalnych jak i nieformainych, jak na przykład "pojedynek" burmistrza Gołdapi Marka Mirosa i Giżycka Jana Grabowskiego.
Niestety, co jakiś czas funkcjonowanie klubu napotykało na trudności i konflikty. Często było po prostu zbyt głośno, co zakłócało spokój okolicznym mieszkańcom. Można było przypuszczać, że "Wspólnota" zakłócała też spokój niektórych obywateli w inny sposób - wprowadzała do miasta pewien ferment, zakłócając spokój i poczucie małej stabilizacji, a nie zawsze mogło być czytelne, do czego ten ferment ma doprowadzić.
"Wspólnota" i polityka
Od samego początku istnienia Stowarzyszenia jego działacze zażegnywali się, że "Wspólnota" jest organizacją w pełni apolityczną. "Apolityczność" była określeniem bardzo popularnym na początku lat 90. I zapewne też nadużywanym. Wydawało się mianowicie, że istotnie możliwe jest istnienie takich orgariizacji, które wspierają rozwój lokalny, pobudzają aktywność kulturalną, a jednocześnie zachowują dystans wobec polityki. Można sobie zapewne taką sytuację wyobrazić w świecie, w którym zarówno w sferze polityki działa wiele organizacji, jak również w tzw. sektorze pozarządowym wiele jest różnorodnych inicjatyw. "Wspólnota" musiała jednak uwikłać się w lokalną politykę również z tego powodu, że brakowało i nadal brakuje wyraźnego podziału ról między partiami a różnymi inicjatywami lokalnymi na szczeblu lokalnym w Polsce. Ponadto nie ma w lokalnym świecie aż tak wielu różnorodnych organizacji. Każdy - kto wykaże się autentyczną aktywnością - prędzej czy później wchodzi w orbitę pełnienia ról politycznych. Tak też się stało ze "Wspólnotą" i to szybciej, niż by się ktokolwiek spodziewał. Przedterminowe wybory parlamentarne jesienią 1993 roku były już wyborami, w których kandydowało trzech członków Stowarzyszenia: Wojciech Łukowski i Marek Straczycki z listy Unii Demokratycznej, a Waldemar Kamiński z listy Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Mogłoby to wska-zywać najednoznaczne polityczne zabarwienie Stowarzyszenia. Nie było to jednak takie proste i jednoznaczne. Nie chodziło tutaj tyle o polityczne sympatie, ile bardziej o pewną naturalną bliskość między Stowarzyszeniem budującym "na dole" społeczeństwo demokratyczne a właśnie tymi partiami.
Przed wyborami na zaproszenie Stowarzyszenia i regionalnych struktur Unii Demokratycznej zawitała do Giżycka pani premier Hanna Suchocka. Jej wizyta była bez wątpienia największym wydarzeniem politycznym w powojennych dziejach Giżycka. Spotkanie w siedzibie Stowarzyszenia trwało niezbyt długo, ale dla jego działaczy miało wyjątkowe znaczenie. Potwierdzało i to "z najwyższego szczebla" sensowność podejmowanych działań. Zjedzone wspólnie wuzetki upieczone przez Małgorzatę Siwicką, która współprowadziła kawiarenkę (obecnie prowadzi ją samodzielnie), być może w sposób nieprzewidziany i nie do końca zamierzony upolityczniły "Wspólnotę". Wydawało się, że sukces w wyborach parlamentarnych jest w zasięgu ręki, a potem tylko nowe, dotychczas niedostępne dla Giżycka perspektywy (no i oczywiście dla tych, którzy kandydowali). Tymczasem wybory zakończyły się porażką, chociaż minimalną, ale jednak porażką. Okazało się, że takie, nawet jak najbardziej szlachetne (a o tym byliśmy przekonani), zaangażowanie jest bardzo ryzykowne (być może nawet bardziej wtedy, gdyby udział w wyborach zakończył się sukcesem).
W następnym, 1994 roku odbywały się wybory samorządowe. Chociaż "Wspólnota" nie brała udziału jako organizacja w wyborach samorządowych, to wielu jej członków w te wybory się zaangażowało. Było to jednak zaangażowanie tak poważne, że nader trudno byłoby oddzielić ten udział konkretnych osób od udziału całego Stowarzyszenia. Przy czynnym współudziale członków Stowarzyszenia powstało lokalne ugrupowanie pod nazwą Mazurskie Forum Wyborcze, które zdobyło 15 miejsc w 28-osobowej giżyckiej Radzie. Wojciech Łukowski (ówczesny przewodniczący) kandydował na burmistrza i przegrał jedynym głosem z Janem Grabowskim, który w ten sposób rozpoczął swoją drugą kadencję. Prawdopodobnie nadmierne ambicje osobiste Wojciecha Łukowskiego sprawiły, że "Wspólnota" nie potrafiła w pełni zdyskontować tego wyborczego zwycięstwa, przy czym gdy mowa jest o zdyskontowaniu, to nie chodzi bynajmniej o "branie władzy". Korzystniej dla Stowarzyszenia, jak i dla samorządu, byłoby zapewne, gdyby "Wspólnota" pozostała. jego zewnętrznym wzmocnieniem, a nie wikłała się w bezpośrednie sprawowanie lokalnej władzy. To pomieszanie ról nie wpłynęło korzystnie na kondycję Stowarzyszenia.
Inaczej było w ostatnich wyborach samorządowych, gdy już w bezpośrednich wyborach burmistrzem została Jolanta Piotrowska, która powołała na swego zastępcę Pawła Czacharowskiego – przewodniczącego Stowarzyszenia od 1997 roku. Trudno jednak było już w tym przypadku mówić o zaanga-żowaniu bezpośrednim "Wspólnoty" w wybory. Angażowali się w nie niektórzy członkowie Stowarzyszenia, ale już jednoznacznie pod szyldem odrębnego Komitetu Wyborczego "Razem".
Stowarzyszenie w całym okresie swego istnienia "próbowało" różnych form uczestnictwa w polityce - od form udziału bezpośredniego do prób wywierania tylko pośredniego wpływu na bieg spraw publicznych. Zebrane doświadczenia wskazują, że Stowarzyszenie nie powinno z tego rezygnować. A nawet bardziej świadomie określić swoje miejsce na politycznej mapie miasta. Powinno w sposób bardziej otwarty wyrażać swoje stanowisko w kluczowych dla miasta sprawach, ale również stawać się forum wymiany myśli, poglądów i koncepcji. Wydaje się, że formuła spotkań na istotne (z różnych zresztą punktów widzenia) tematy zainicjowana przez Krzysztofa Kossakowskiego - przewodniczącego Wspólnoty od 2003 roku - jest właśnie też trafnym zdefiniowaniem miejsca Stowarzyszenia. Już pierwsze spotkania latem i jesienią 2003 roku pokazały, jak wielki jest deficyt politycznej i szerszej obywatelskiej debaty. Abez tego trudno myśleć o demokracji w ogóle, a o demokracji lokalnej w szczególności.
Kultura i ekologia
W drugiej połowie lat 90. działania proekologiczne podejmowane przez Stowarzyszenie zaczęły schodzić na dalszy plan. Stało się tak niewątpliwie dlatego, że w ogóle te kwestie zaczęły funkcjonować jako drugoplanowe (chociaż raczej powinno być odwrotnie). W pierwszym okresie działania Stowarzyszenia problemy ekologiczne odgrywały jednak pierwszoplanową rolę. Zapoczątkowana w 1991 roku przez Andrzeja Tarasiewicza "Balona" akcja "Posezonowe sprzątanie Mazur" w niczym nie przypomninała późniejszego nieco urzędowo przeprowadzanego "Sprzątania świata". Dzięki Andrzejowi sprzątaliśmy już Mazury wtedy, gdy nikt przynajmniej w Polsce nie zabierał się do tego typu powszechnego sprzątania. Pierwsze trzy edycje akcji były autentycznym, spontanicznym zrywem, w którym brał udział, kto chciał. Całość imprezy dzięki Andrzejowi miała wyjątkową oprawę. Myślę, że było to wówczas głębokie przeżycie dla większości uczestników. Do działań proekologicznych należy zaliczyć również monitorowanie Masterplanu dla Regionu Wielkich Jezior Mazurskich oraz wystawy w "Małej Galerii".
Niewątpliwie najważniejszym i najbardziej widocznym obszarem działania "Wspólnoty" była szeroko rozumiana kultura. Tutaj działo się bez wątpienia najwięcej, największe było też echo tych działań, które koncentrowały się głównie w siedzibie Stowarzyszenia przy ulicy Warszawskiej 17. W pierwszych latach 90. ilość (a może także i jakość imprez) przewyższała znacznie wszystkie inne aktywności kulturalne w mieście, łącznie z działalnością Domu Kultury. I to wszystko działo się właściwie wyłącznie w ramach społecznych działań członków i sympatyków Stowarzyszenia, bez jakichkolwiek lub przy zaangażowaniu minimalnych środków finansowych. Wtedy wydawało się to nam czymś wspaniałym i wyjątkowym. Jednak dość szybko pojawiło się zmęczenie i konflikt między takim, daleko idącym zaangażowaniem, a aktywnością zawodową czy też zobowiązaniami rodzinnymi. Wielokrotnie pojawiał się postulat, aby" Wspólnotę" sprofesjonalizować, oprzeć ją na etatach, tak jak to się stało w bratniej olsztyńskiej "Borussii". Wiązało się z tym jednak ryzyko utraty autentyczności. Być może jednak pewną rolę odegrał tutaj jeszcze inny czynnik, a mianowicie po prostu niechęć do angażowania się zawodowego w działalność, która niejako z natury rzeczy była rozumiana jako społeczna i tylko jako taka mogła ona po prostu sprawiać radość tym, którzy ją podejmowali.
Pewien poziom profesjonalizacji jednak się dokonał, chociaż trochę jakby tylnymi drzwiami, a miano-wicie pewne dochody powstawały dzięki ofercie kawiarni oraz dzięki różnorakim projektom, głównie o charakterze historycznym i naukowym.
Wracając jeszcze do aktywności kulturalnej, trzeba wspomnieć przede wszystkim o roli, jaką odegrał Piotr Konstantynowicz, prowadzący przez ponad 10 lat "Jazz Club Gallery" (taka była oficjalna nazwa). Jego niepowtarzalna osobowość, znakomite pomysły i wszechstronne kontakty w świecie sztuki i muzyki złożyły się na powstanie unikatowej nie tylko w skali regionu, ale również w skali kraju, placówki kulturalnej. Ta placówka, jak mało która, przyczyniała się do kształtowania pozytywnego wizerunku Mazur i Giżycka jako miejsca, w którym może rozwijać się kultura wysoka i jednocześnie dociera ona do młodzieży. Co by nie mówić o roli "Jazz Club Gallery", to przewinęło się przezeń wiele roczników giżyckiej młodzieży, tutaj dochodziło do ważnych sporów, poszukiwania własnej drogi życiowej. Nawet jeśli klub raz po raz przeżywał i przeżywa różne kryzysy, to trudno sobie wyobrazić, aby mógł on kiedykolwiek zniknąć z giżyckiego pejzażu. Piotr Konstantynowicz należy do kilku najbardziej zasłu-żonych osób dla Giżycka w jego powojennych dziejach. Niestety, okoliczności, w jakich żyjemy, zdają się nie sprzyjać temu, aby było to szczególnie wyraźnie dostrzegane.
"Wspólnota", socjologia i historia
W roku 1994 w wyniku kontaktów naukowych Wojciecha Łukowskiego, ówczesnego prezesa stowarzyszenia oraz socjologa pracującego na Uniwersytecie Warszawskim, doszło do nawiązania bliższych kontaktów z prof. Ulrichem Maiem z niemieckiego uniwersytetu w Bielefeld. Kontakty te zaowocowały wspólnym projektem pt. "Społeczna konstrukcja ojczyzny na Mazurach". Projekt ten, oprócz prowadzenia badań w wybranych mazurskich miejscowościach (głównie wioskach), przewidywał również powołanie Archiwum Mazurskiego w Giżycku. Jego kustoszami zostali Grzegorz Białuński (obecnie dr hab., pracownik Ośrodka Badań Naukowych im. W. Kętrzyńskiego w Olsztynie i profesor w Prywatnej Wyższej Szkole Zawodowej w Giżycku) oraz mgr Jan Sekta (nauczyciel, fotograf). Dzięki ich zaangażowaniu rozpoczęła się nowa, interesująca karta w historii Stowarzyszenia. Zaczęło się ukazywać czasopismo "Masovia", nawiązujące do przedwojennych tradycji naukowych Giżycka, w "Bibliotece Mazurskiej" zaczęły się ukazywać książki poświęcone różnym aspektom dziejów Ziemi Mazurskiej. Co roku, w maju lub wrześniu odbywały się konferencje naukowe z udziałem wybitnych historyków, socjologów i przedstawicieli innych dyscyplin z kraju i z zagranicy. Działania Archiwum wspierała Prywatna Wyższa Szkoła Zawodowa w Giżycka kierowana przez Janinę i Zbigniewa Karolskich oraz Edwarda Konarzewskiego. Istotną rolę odgrywał także giżycki Urząd Miasta.
Co dalej, "Wspólnoto"?
Od 2003 roku funkcję przewodniczącego Stowarzyszenia objął Krzysztof Kossakowski, znany giżycki przedsiębiorca, działacz samorządowy poprzednich kadencji, a także swego czasu jeden z najlepszych giżyckich piłkarzy. Z podejmowanych przez niego działań wyraźnie wynika, że pragnie on nadać tej organizacji wyraźniejszy obywatelski profil. Świadczy o tym organizowanie raz w miesiącu debat na ważkie dla miasta tematy. Krystalizują się również plany integrowania mieszkańców Giżycka, którzy rozrzuceni są po całym świecie. Nie zapomina się również o integracyjnej roli Stowarzyszenia, co przejawia się w organizowaniu wyjazdów przyrodniczych oraz spływów kajakowych. Kawiarenką w siedzibie przy ulicy Warszawskiej 17 kieruje Małgorzata Siwicka.
Czasy dla organizacji pozarządowych nie są łatwe. W śród mieszkańców Giżycka i Mazur dominują nastroje rezygnacji. Ci, którzy nie widzą na Mazurach swoich szans życiowych, migrują i dotyczy to siłą rzeczy przede wszystkim osób młodszych wiekiem. Wtedy, kiedy wyjątkowo potrzeba obywatelskiej debaty, wtedy niestety w ludziach wyjątkowo mało jest sił, aby taką debatę podjąć.
Ale właśnie dlatego tak ważne jest, aby przetrwały takie organizacje jak "Wspólnota Mazurska".
październik 2003 roku
Stowarzyszenie Wspólnota Mazurska![]() Projekt Współfinansowany z Programu Operacyjnego Fundusz Inicjatyw Obywatelskich |
|